Pola, młoda kobieta po kilku latach wraca na wieś – do domu rodzinnego, by zmierzyć się z bolesną rzeczywistością jaką jest śmierć ukochanej babki. Pola traci nie tylko bliską babcię ale i przyjaciółkę, życiową mentorkę . Traci też szansę otrzymania odpowiedzi na ważne dla niej pytania….
„Strupki” to opowieść o poszukiwaniu własnej tożsamości i odpowiedzi na pytania „Kim jestem?”, „Skąd pochodzę?” . To książka o rodzinnych relacjach owianych tajemnicami i niedopowiedzeniami. O niespełnieniu i poszukiwaniu własnego JA. Ale też o starości, starości która niekiedy cicho zabija od środka ale nie pozwala jeszcze umrzeć….
„Strupki” to piękna, niebanalna, żywa proza. Czytanie jej to balsam dla duszy. O rzeczach niełatwych autorka pisze pięknie. O sprawach niezrozumiałych pisze z cierpliwością, a kwestie bolesne porusza dojrzale, z dużą dozą wyrozumiałości. Piękny język, wysmakowany styl i niecodzienne słownictwo bogate w metafory. A wszystko to tak łatwe w odbiorze. Autorka porusza ważne i trudne problemy egzystencjalne bez zbędnego patosu i dzięki czemu nie mierzymy się z jakimiś filozoficznymi i górnolotnymi przemyśleniami a ciekawymi, mądrymi spostrzeżeniem nad kondycją rodzinnych relacji i domu rodzinnego.Pięknie oddany klimat wsi i upalnego lata. Czytelnik przenosi się wręcz do dzieciństwa, wakacji spędzonych u babci. Pani Paulina umiejętnie dobiera słowa tworząc opisy czasu i miejsca akcji, że czytając czułam zapach babcinej drożdżówki, smak babcinego kompotu. Poczułam zapach babcinych ubrań i domu…
Autorka odkurzyła moje własne wspomnienia odłożone gdzieś w mojej głowie…… Myślę że to duża umiejętność pisarska by w tak niebezpośredni sposób,niespostrzeżenie obudzić w czytelniku uśpioną część przeszłości i zachęcić do odpowiedzi na pytanie : A skąd ja pochodzę? Co oznacza dla mnie że mam taką a nie inną przeszłość, w takim a nie innym domu..?
Rzetelnie i prawdziwie także ukazana społeczność wiejska i mentalność ludzi starszych… Ciekawi bohaterowie, z duszą.
„Strupki” to spora dawka refleksji i powrotu do korzeni.. Dla czytelnika lubiącego prozę niekomercyjną, niecodzienną, tą która nie mówi o wszystkim wprost…
Mocny i prawdziwy thriller psychologiczny z moralnym dylematem w tle..
Opis z tyłu książki :
„Neurochirurg Ejtan Grin wiedzie perfekcyjne życie szczęśliwego męża i ojca. Pewnej nocy, wracając do domu po wyczerpującym dyżurze, potrąca człowieka. Widząc, że mężczyźnie – imigrantowi z Afryki – nie można już pomóc, ucieka z miejsca wypadku. Gdy następnego dnia do drzwi zapuka żona ofiary z jego portfelem w ręku, Ejtan rozpocznie rozpaczliwą walkę, by ratować swoją rodzinę i reputację. Ceną za milczenie kobiety nie będą jednak pieniądze, lecz coś, co zburzy jego uporządkowane życie”
Gdy myślę o wszystkich przeczytanych w ostatnim czasie thrillerach psychologicznych ocenionych na 8 czy 9 gwiazdek myślę sobie że oceny te były nieadekwatne i nad wyrost względem oceny jaką przypisuje książce autorstwa Ayelet Gundar-Goshen. Dopiero po lekturze „Budząc lwy” wiem co to jest prawdziwy thriller psychologiczny! Co to było ?!
Książka jest inna, jest trudna, jest dla czytelnika wymagającego, nieprzeciętnego i niestatystycznego. Jest to naprawdę inny kaliber ale niewątpliwie wart każdej poświęconej minuty. Czytałam długo, bo ona ma w sobie jakiś ciężar, jest naznaczona silnym ładunkiem emocjonalno-psychologicznym a momentami i filozoficznym, do tego niespieszna narracja autorki nie sprzyja „połykaniu” książki ale niewątpliwie ta wyboista czytelnicza droga pozwala bardziej wejść w historie, poczuć dramat głównego bohatera, wejść w jego głowę i uczucia . Cierpliwość poświęcona każdemu uczuciu, emocji niesamowicie oddaje stan w jakim znajduje się Ejtan i to czyni tę książkę wyjątkową! Bardzo dawno, albo nigdy wcześniej nawet, nie spotkałam się z tym by autor(ka)z taką niespieszną dosadnością i dokładnością pisał o tych wszystkich mikro elementach które są niewidoczne dla oka a dzieją się i wydarzają między słowami; i tak bardzo umiejętnie nazywał to wszystko co wydaję niemożliwe do nazwania. Wnikliwa,dogłębna analiza ludzkiej psychiki, jej najmroczniejszych stron, emocji, uczuć, myśli wirujących w głowie i to nie tylko głównego bohatera ale i jego żony i wdowy po zabitym imigrancie. WOW!
Prawdziwie ukazana relacja Ejtana i jego żony. Małżeństwo pokazane w procesie, ta relacja zmienia się stopniowo wraz z kolejnymi tajemnicami męża. Dobrym zabiegiem jest przedstawienie sytuacji z perspektywy obu małżonków. Można się wczuć w każdą ze stron.
Genialna kreacja bohaterów, powolne ale płynne – „idące na przód” napięcie, potęguje przeżycia wszystkich postaci i pomaga lepiej zrozumieć historię.. Do tego autorka stworzyła niesamowity klimat tej powieści ukazując trudy, problemy z jakimi zmaga się społeczeństwo Izraela
To opowieść o stracie, poczuciu winy, zdradzie, najróżniejszych żądzach jakie miotają ludźmi. O ludzkiej słabości, przebiegłości i walce o przetrwanie. O sile kłamstwa z którego niełatwo się wyplątać. Można by pisać bez końca ale to też nie o to chodzi..To jest coś naprawdę wyjątkowego! Zatem jeśli macie Państwo ochotę na coś ambitnego, niebanalnego, nie pokrytego komercją, w pewien sposób rozwijającego proszę sięgnąć po „Budząc lwy” . To spory zastrzyk emocji i poczucie dobrze wykorzystanego czasu..
Nie zapomnę jej…
Jedyny minus to zakończenie, które jakby nie dorównało całej opowieści. Nie jest tak mocne i tak nacechowane silnie emocjami jak wszystko inne. Zakończenie bez przytupu, nie tego się można było spodziewać, czegoś mi tu zabrakło ale to niespecjalnie rzutuje na całościowy odbiór lektury.
Chyba ponownie mamy do czynienia z przerostem formy nad treścią Krysia to książka o tym jak żyć by być szczęśliwym tak po prostu, zwyczajnie i jak umieć doceniać dobijającą niekiedy rzeczywistość …czyli przepis na radość z życia według 5latki..
Mam problem z tą książką, bo wywołuje we mnie skrajne emocje.. Bo z jednej strony okej, super pomysł na książkę – ukazanie świata oczami rezolutnej pięciolatki – Krysi. Autorka na jej przykładzie pokazuje jak wiele zyskałby świat i my dorośli gdybyśmy nigdy nie gubili tej dziecięcej prostoty i beztroski. Od dzieci nie tyle można się uczyć co trzeba! Sama wiele siły, motywacji, odczuwania radości z malutkich rzeczy czerpię od swoich synów i widzę jak to zmienia i ułatwia postrzeganie rzeczywistości. Anna Ciarkowska- autorka Pestek pisze „Ta książka uczy słuchać uważniej, myśleć prościej, dostrzegać więcej” i tak jest w pewnym sensie. To nie jest poradnik jak być idealnym rodzicem i jak wychować dziecko na błyskotliwego człowieka, ale przytaczane sytuacje z życia autorki i tytułowej Krysi dają do myślenia, podkreślają to co w życiu ważne i najbardziej istotne a rodzicom przypominają że NIE MA IDEALNYCH RODZICÓW ! Do tego ładny język, wyjątkowy styl, urocze wydanie. Autorka nadała tej książce niezwykłego klimatu, osobliwego ducha. Czyta się szybko.
ALE! Pomysł choć dobry, moim zdaniem niewystarczająco wykorzystany. Jakościowo książka wypada średnio, bo ciekawych spostrzeżeń autorki i uwag wartych przemyślenia nie ma zbyt wiele. Dużo refleksji się powtarza i czytając miałam poczucie „ej to już mówiłaś” „o tym już było” Do tego na 234 strony tekstu nie ma za dużo, chyba specjalnie została trochę powiększona czcionka by książka była grubsza . Przerost formy nad treścią.
To co nie podobało mi się najbardziej to pewne kwestie światopoglądowe które tutaj dość mocno były zaznaczane. . Autorka „przekona każdego że chłopcy mogą malować paznokcie na czerwono i zakładać sukienki z tiulem” okej – jej sprawa, jej sposób wychowania i podejścia do życia nie mi to oceniać ALE z jej wypowiedzi wyczuwałam, że ci rodzice którzy na to nie pozwalają to są źli, zacofani i w ogóle jak oni mogą tak krzywdzić swoje dzieci…Przecież nie dają im wolności i przestrzeni do bycia sobą… Hmm czy autorka może tak oceniać? Mam odmienne zdanie w tej kwestii i nie będę tego poruszać bo każdy wychowuje jak chce i wedle własnych wartości ale czytając czułam, że skoro nie ubieram synowi spódniczki to go krzywdzę i nie daję odpowiednich warunków do prawidłowego rozwoju…. To kwestia chyba bardziej osobista i subiektywna czyż nie? Dlaczego autorka daje sobie prawo do pisania że jej podejście jest dobre i koniec a wszystkie inne są złe? Pani Michalina piszę w sposób narzucający jej własny światopogląd, jednocześnie sugerując że każdy odmienny jest zły i nieodpowiedni na dziecka. Trochę to dla mnie jest słabe, bo pisze o szanowaniu inności ale podejścia innych nie rozumie..
Niemniej wiem że nie musimy się zgadzać, i książkę oceniam pod wieloma innymi względami. Doceniam szczerość i autentyczność przekazu Pani Michaliny, to że się otworzyła przed czytelnikiem .
Czy polecam? Ciężko powiedzieć. Nie zgadzam sie na pewno z wszechobecną w internecie opinią że książka jest z tych którą „musi przeczytać każdy rodzic” .. bo to nie ten kaliber. Nie jest to lektura która oświeca i zwraca uwagę na coś nowego i odkrywczego, ale na pewno daje się zapamiętać.
To było moje pierwsze spotkanie z panią Agatą i nie należało do najłatwiejszych. Miałam ochotę przerwać czytanie po 70 stronach ale było mi szkoda czasu który poświęciłam na tę lekturę i nie chcąc mieć poczucia jego straty postanowiłam ją dokończyć i oczywiście miałam cichą nadzieję że w końcu to wszystko się rozkręci…
O czym? Olkę-znaną blogerkę kulinarną, pewnego dnia zostawia mąż, chce rozwodu a ona tym samym postanawia rozpocząć nowe życie w pięknym domu na wsi. Do tego poznaje przystojnego pisarza ….. Znajome prawda? Takich historii jest milion, ale zachęcona pozytywnymi opiniami i chęcią poznania stylu pani Agaty,sięgnęłam po lekturę licząc na ukazanie oklepanego tematu w ciekawy i świeży sposób. Czy dostałam to czego oczekiwałam?
Pomijam absurdalny wątek rozwodu, bo to zostawię bez komentarza, skoro inspiracją było życie… różne rzeczy się dzieją ale to wszystko było naprawdę dziwne i bardzo nierzeczywiste… Mama stawia tarota i przerażona wizją przyszłości syna mówi że mu że ma się rozwieść. On bez niczego mówi Oli, głównej bohaterce : „chce rozwodu bo mama mi powiedziała, że będąc z tobą umrę” …. Małżeństwo sobie było, jedno zdanie męża i koniec relacji i koniec małżeństwa i tym samym konic wątku a przecież to jest podstawa całej historii naszej bohaterki i całej książki ! Na tym opierają się losy Olki, od tego się zaczęło a autorka nie poświęciła tej relacji zbyt wiele czasu i miejsca w książce. Przez co oklepany temat porzuconej żony wydaje się przedstawiony bardzo bezbarwnie i bez emocji. W żaden sposób nie poczułam uczuć bohaterki i jej „bólu rozwodowego” chociaż nie wiem czy taki ból w ogóle był bo dziewczyna będąc na „emocjonalnym detoksie” u rodziców nie mając jeszcze pozwu rozwodowego od męża, już zmienia życie chce nowy dom ,a jej rodzice szukają jej nowego partnera bo przecież „nie może być wiecznie sama” .. A mąż nawet nie zabrał rzeczy z ich mieszkania i nie złożył pozwu a ona nawet z nim nie porozmawiała nie mówiąc o jakiejś walce o małżeństwo… A niby była z nim szczęśliwa… To wszystko wydaje się takie nierealistyczne i dziwne.. Tym bardziej że jest to początek serii, więc autorka mogła wysilić się na ukazanie tego bólu jaki wynika z rozstania, rozłożyć trochę w czasie te emocje i ukazać proces rozpadu związku skoro cała historia będzie rozłożona na więcej niż 1 książkę…
Dalej, ona wraca od tych rodziców, zaprasza do gotowania znanego pisarza i jakby problemy nie istniały a ona nigdy nie była szczęśliwą mężatką a to wszystko dzieje się w przeciągu jednego miesiąca, dwóch..! Mąż jaki mąż? Już zapomniała jak została skrzywdzona i że kochała i że wciąż jest żoną… Przekaz emocji porzuconej kobiety -żaden, zbyt szybko wszystko się dzieje przez co losy bohaterki tracą na jakości, stają się mało wiarygodne ..
Dalej, słabe dialogi, które są o niczym. Na prawdę pierwsze 100 stron jakościowo bardzo kiepskie. Słownictwo mało wyszukane, bardzo proste. Poczucie humoru hmm no niestety marne. Bohaterowie słabo wykreowani, mało charakterystyczni, każdy miałam wrażenie miał taką samą – nijaką osobowość. Zarówno Ola jak i jej brat niby dorośli ludzie a zachowywali się bardzo infantylnie, byli niańczeni przez rodziców jakby mieli 15 lat. Zachowanie Oli, jej charakter nie pasują do profilu bohaterki czyli kobiety po rozwodzie , po przejściach a bardziej do jakiejś niedojrzałej nastolatki. Dalej było troszkę lepiej. Z każdą kolejną stroną przekonywałam się bardziej i też książka stopniowo zaczęła zyskiwać na jakości a bohaterowie tak bardzo nie irytowali…
Samo zakończenie hmm no może się podobać bo przewraca do góry nogami dotychczasowy bieg akcji i sytuacji jednak znowu jest brak wyważenia. Cała książka to rozmawianie o niczym a kulminacyjny moment, ważne dialogi rozłożone na praktycznie 1 stronie, na kilku wymianach zdań… Epilog ładny i obiecujący trochę lepszą następną część choć raczej po nią nie sięgnę….
Dość jestem zawiedziona bo autorka jest bardzo znaną i cenioną pisarką i liczyłam na coś ambitnego, na romans na wysokim poziomie, z dobrym przesłaniem, głębszą refleksją i inteligentnym poczuciem humoru, a tutaj niestety niczego tego nie znalazłam a już napawano nie w takiej ilości jakiej oczekiwałam…
Autorka specjalnie mnie nie zaciekawiła, nie rozbawiła a już na pewno niczym nie poruszyła. Ta książka dla mnie jest troszkę płytka, bez emocji, mało dojrzała, banalna i przewidywalna.
Plus za to że czyta się szybko bo jest mnóstwo dialogów i kartki same się przewracają. Podobało mi się ukazanie relacji Oli i jej brata Maksa. Ciepła, miła więź brata i siostry dodaje miłego i czułego akcentu książce. Do tego powieść jest bardzo ładnie wydana.
To chyba tyle.
To jest oczywiście moja subiektywna opinia. Szukam po prostu w obyczajówkach czegoś więcej niż zwykłego romansu, szukam głębi relacji, nuty psychologii, inteligentnych spostrzeżeń i dobrego oka obserwatora codzienności ale wiem, że nie każdy lubi to samo, więc jeśli preferujecie lekkie romanse i proste historie książka może wam przypaść do gustu. Nie bójmy się po prostu pisać tego co czujemy i myślimy. M.
Posy, 70letnia kobieta matka dwóch synów, kochająca babcia, właścicielka starej wielkiej rodzinnej posiadłości wiedzie spokojne życie w malowniczej miejscowości w której się wychowywała. Jej spokój pewnego dnia zaburza spotkanie z ukochanym sprzed lat. Possy nie tylko dowie się od Freddiego dlaczego 50 lat wcześniej ukochany bez słowa ją porzucił ale także odkryje że w ścianach jej ukochanego domu kryje się wiele tajemnic…
„Pokój motyli” to opowieść o miłości i różnych jej odcieniach, o rozliczeniu się z przeszłością i niepewnością przed przyszłością. O stracie, wybaczaniu i zaczynaniu od nowa… Gdy słyszę „saga rodzinna” to od razu mnie odrzuca bo obyczajówki typu „sagi rodzinne” kojarzą mi się źle, mało ambitnie, wiejące tandetą, gdzie ” każdy z każdym” jak w Modzie na Sukces. Coś na kształt płytkich i tanich telenoweli więc nie czytam ich praktycznie wcale. Jeśli obyczajówka to taka na wysokim poziomie, ambitniejsza, gdzie autor w sposób nieprzeciętny ale naturalny pisze o tym co zwyczajne i codziennie, z nutą psychologii i zmysłu obserwacji.
Dlaczego więc zdecydowałam się na „Pokój motyli” skoro to sama esencja rodzinnych zawiłości, relacji, powrotów do przeszłości, samych sekretów? Pomijam dobre recenzje i oceny, ale zdecydowałam się na tą książkę głównie dlatego, że nazwisko autorki zapamiętałam z książki „Sekret Heleny” , która mnie oczarowała a sama autorka bardzo zaskoczyła umiejętnością narracji, bo prowadzi ją tak że wciąga czytelnika w swój świat i nie sposób z niego wyjść. Tak też było tym razem. Pokój Motyli czyta się niczym fascynujący thriller. Książka mimo swojego gatunku bardzo wciąga czytelnika, budzi jakieś napięcie i stopniowo dawkuje emocje. To wielka umiejętność by o takich no można by powiedzieć banalnych sprawach rodzinnych pisać ta ciekawie i interesująco. Gdzieś czytałam że Pani Lucina Riley jest nazywana królową swojego gatunku i coś w tym jest na pewno. Bo nawet ci nielubiący obyczajówek po jej książki sięgają chętnie. Prócz umiejętności prowadzenia narracji autorkę wyróżnia sposób kreacji bohaterów. Którzy są niezwykle prawdziwi, naturalni.. Oni nie są idealni ale w tej nie idealności bardzo prawdziwi właśnie przez co ich historie i doświadczenia tak bardzo trafiają do odbiorcy. Z każdym można się utożsamić, każdego polubić nawet tego „złego” bo autorka nie ocenia bohaterów w żaden sposób, bo przecież któż z nas nie popełnia błędów? Z książki płynie takie ciepło. Autorka daje miejsce na refleksje, zastanowienie się nad kondycją własnych relacji rodzinnych i skutków podejmowanych decyzji.
Bardzo polecam. To był przyjemny czas z książką.
Jeśli do czegoś miałabym się przyczepić to może przewidywalność pewnych wątków i niekiedy brak wyważenia. Niektóre sytuacje działy się zbyt szybko, nie było przedstawienia procesu i tworzenia się pewnych relacji między bohaterami.