Książki - recenzje

33 razy, mój kochany. Nicolas Barreau

O czym?
Ona wie że umrze i prosi go by po jej śmierci napisał do niej 33 listy. On nie rozumie jej prośby lecz kocha ją tak bardzo,że składa obietnice ich napisania.
Julien nie może pogodzić się ze starą ukochanej żony, jednak musi dotrzymać słowa . Z wielkim bólem serca zabiera się do napisania listów i tym samym otwiera sobie drogę do nowego życia…
Dotychczasową monotonię zastąpią zagadkowe sytuację, ból ukoi nadzieja a siły Julianowi dodadzą bliscy i tajemnicze kobiety…

„33 razy mój kochany” to książka o żałobie, bólu wynikającym ze straty ukochanej osoby, o sile miłości ale też życiowej prawdzie, że koniec czasami bywa nowym początkiem. O nadziei, która daje siłę.

Moja opinia
Generalnie mimo trudnej i bolesnej tematyki książka mnie jakoś specjalnie nie poruszyła. Wydała mi się nawet taka „słodka” Owszem główny bohater bardzo przekonywujący. Jego bolesne doświadczenia wpływają na czytelnika, poddają go refleksji jednak z każdą kolejną stroną książka staje się taka bajkowa, górnolotna ale i przewidywalna..Traci swój dotychczasowy realizm. Tak jak uwierzyłam początkowo w ból i sytuację Juliana tak później czytając uśmiechałam się pod nosem myśląc ” poważnie, takie coś się nie zdarza”..  Jak można przeczytać z tyłu książki „Kiedy z czegoś dramatycznego rodzi się coś pięknego, może chodzić tylko o miłość.” Po tym zdaniu już można domyślić się o co chodzi (nie zaczynając czytania) a z każdą kolejną stroną koniec staje się coraz bardziej oczywisty…
Książka ma ukoić złamane sera i dać nadzieje.. Czy daje ? Daje i jak to z nadzieją jest, uśmierza ból, ale jak pisałam wcześniej nie uwierzyłam w tę historie,  więc być może moje serce gdyby było złamane nie zostałoby uleczone i obdarzone nadzieją, bo chyba bardziej niż romantyczką jestem realistką. Niemniej jednak na pewno dla mnie, osoby będącej w stałym i szczęśliwym związku historia Juliana przypomniała  że nic nie jest dane na zawsze i warto dbać to co się ma, o ukochaną osobę i związek bo nigdy nie wiadomo jak długo dane nam będzie być razem….

Juliana polubiłam i szczerze mu kibicowałam. Pozostali bohaterowie też ciekawie skonstruowani, wszyscy w mniejszym lub większym stopniu dopełnili sobą tę książkę. Miałam takie poczucie że wszystkie postacie są taką całością w tej historii i każdy był tu potrzebny.

Książka napisana lekko, czyta się dobrze.Akcja idzie do przodu, nie ma poczucia przeciągania. Duży plus za oddanie klimatu stolicy Francji, paryskich uliczek i francuskiej kuchni. Pomysł ciekawy, ale dla mnie to wszystko takie zbyt „och” „ach”. Fani powieści romantycznych jednak na pewno będą dopieszczeni i zadowoleni.
M.

Książki - recenzje

Nigdy nie wygrasz. Karolina Wójciak

Żeby napisać dobrą i rzetelną recenzję tej książki, musiałabym napisać chyba jakiś esej by wszystko ująć i do wszystkiego się odnieść, postaram się jednak wyciągnąć to co najważniejsze,samą esencję, mam nadzieję w niewielu słowach…

O czym?
Majka to młoda, prosta dziewczyna będąca chodzącym pośmiewiskiem i obiektem żartów. Życie jej nie oszczędza, ludzie tym bardziej. Pewnego dnia los się do niej uśmiecha i dziewczyna wygrywa wielkie pieniądze. Zostaje miliarderką.. Czy wykorzysta tą nieziemską szansę by zacząć nowe, piękne życie, o którym marzą miliony ludzi?..

Darek, to przykładny mąż i ojciec, zatracony w codzienności i monotonii życia, potrzebuje zmiany bo dusi się w życiu jakie prowadzi. Chce zaryzykować i iść za marzeniami. Jako zamiłowany dziennikarz, wyrusza w podróż by zrobić dobry i rzetelny reportaż o ludziach, którzy kiedyś wygrali w „lotka”. Tym samym jego drogi splotą się z drogami Majki.. Co z tego wyniknie? No właśnie.. ! Na pewno wieeele niesamowitych emocji dla czytelnika.

Nigdy nie wygrasz to książka przede wszystkim o ludzkich słabościach, żądzach i pragnieniach. Obnaża nasze czarne strony, ukazuje wielką chęć posiadania ale jeszcze większą potrzebę akceptacji i miłości. To książka o ludzkich wyborach, które zawsze niosą jakieś konsekwencje; o marzeniach i ludzkiej głupocie…
Czy pieniądze są przepustką do beztroskiego życia? Czy może stare porzekadło wpajane od lat, że kasa szczęścia nie daje, faktycznie jest prawdziwe? Tego wszystkiego dowiecie się sięgając po te lekturę…A czy warto? Oj zdecydowanie bardzo warto!

Książka ma 474 strony, ja nie lubię takich „grubachów”, do tego mała czcionka i praktycznie brak marginesu, ale tutaj nie czuć ilości kartek. Treść jest przyjemnie długa, nie ma poczucia przeciągania, nic się nie dłuży. Na wszystko jest poświęcona odpowiednia ilość słów, przez co naprawdę wchodzi się w historię i dobrze poznaje się bohaterów. Co prawda kulminacyjnego tempa (takiej mocnej akcji) książka nabiera dopiero pod koniec, to warto dotrwać, bo zakończenie bardzo satysfakcjonuje.
Jest to kryminał i mafii, krwi, śmierci tu nie brakuje, także fani tego gatunku powinni być zadowoleni (choć dla mnie momentami zbyt hollywoodzkie, przesadzone) , jednak to co mniej najbardziej uderzyło w tej książce to ta psychologia której tak zawsze szukam w książkach. Dla mnie mistrzowskie wręcz ukazanie ludzkich emocji, uczuć i stanów. Niesamowite jak bohaterowie zmieniali się pod wpływem kolejnych zdarzeń i jak umiejętnie autorka to ukazała. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia? Oj tak, jesteśmy słabi i potrafimy nieźle grać by ugrać coś dla siebie.. Autorka, moim zdaniem, obnaża naszą ludzką naturę która jest tak krucha ale silna zarazem, gdy w grę wchodzą pieniądze, wpływy i nieustanna potrzeba uznania i akceptacji.! Brawo! To część przekonała mnie by sięgnąć po inne pozycje autorki.
Na plus na pewno Darek, ukazanie jego punktu widzenia na małżeństwo i życie w ogóle. Trafnie ukazana męska natura i męskie myślenie. Polubiłam go i często rozumiałam..
Książka prowadzona jest dwutorowo ( później nawet trójtorowo) i to wpływa na to, że książka nie nuży, nie nudzi, bo jest dynamika, na przemienne ukazane światy, toki myślenia, które w końcu się złączą w jedną akcję. Dobre dialogi, napięcie budowane stopniowo, BARDZO dobre zakończenie!

Ale książka ma też mankamenty, nie może być za słodko. Największym na pewno jest kreacja głównej bohaterki. Majka drażni czytelnika i irytuje. Jest żałosna. Zapasy wyrozumiałości dla niej kończą się szybko.
Momentami przewidywalna historia. Na punkt kulminacyjny trochę trzeba poczekać..

Miało być niewiele słów, wyszło jak wyszło, ale tu naprawdę się nie da inaczej. Kończąc zatem napiszę tyko, że warto sięgnąć po tę książkę, bo to nie będzie stracony czas. Autorka dawkuje emocje, daje do myślenia, trochę obnaża nasze ciemne strony, ukazuje jacy jesteśmy i jacy potrafimy być. POLECAM!
M.

Książki - recenzje

Teoria opanowywania trwogi. Tomasz Organek

Uf, za trzecim podejściem udało się przeczytać i skończyć. To nie był łatwy czas z książką i zapamiętam ją głównie dlatego,że czytało mi się ją chooolernie ciężko i długo.

Znane, śpiewające osoby, które wydają książkę, z jednej strony mają łatwiej, no bo nie potrzebują promocji. Jedno hasło, że piszą i już ustawia się kolejka fanów, tych którzy czytają na co dzień i tych którzy nie czytają wcale. Mają tak naprawdę marketing za free bo nazwisko czy pseudonim artystyczny wystarczy by wypromować swoje „dziecko” Z drugiej jednak strony wymaga się od nich jakby więcej, no bo skoro wzruszają muzyką, tekstem piosenki to książką poruszyć też powinni. Poprzeczka postawiona troszkę wyżej, w końcu nazwisko zobowiązuje. Ja szczerze, gdy dowiedziałam się że Pan Organek wyda książkę strasznie się „podjrałam” bo szanuje go za muzykę i ogólne dokonania w tej dziedzinie. Lubię słuchać jego utworów, analizować teksty (są naprawdę w porządku) i liczyłam na dobrą, mądrą, niekomercyjną powieść.. Po lekturze jednak stwierdzam.. Panie Tomaszu, robienie muzyki naprawdę wychodzi Panu lepiej..

O czym jest „Teoria opanowywania trwogi” ? No właśnie i tu już mamy problem bo odpowiedź moja brzmi : nie wiem lub o niczym. Jest sobie Borys,39latek żyjący w poczuciu bezsensu. Pewnego dnia wywalają go z pracy, co jeszcze bardziej popycha go w taką mentalną i życiowa stagnację. W poczuciu bólu istnienia błąka się bez celu i przypadkiem spotyka swoją dawną miłość – Anetę, do której chyba wciąż coś czuje. Ona go prosi by pojechał z nią na pogrzeb jej ojca. Wyprawa naszych bohaterów będzie jakimś takim punktem zwrotnym w ich życiu, poznaniem się na nowo a dla czytelnika przede wszystkim rozkręceniem akcji książki lub w ogóle jej rozpoczęciem…
Aneta i Borys wplątują się w kryminalną pułapkę i serię niefortunnych zdarzeń. Bedą ucieczki, pistolet i „gruby hajs” i…życiowe rozkminki.

Po dość długim przemyśleniu, stwierdzam, że (dla mnie oczywiście) „Teoria opanowywania trwogi” to książka o zagubionych i nieszczęśliwych współczesnych 30latkach poszukujących nie tyle sensu życia co samych siebie. O próbie odnalezienie się w otaczającej rzeczywistości i zrozumienia ludzi, ich wyborów. O nieumiejętności utrzymywania relacji, o utraconych szansach i współczesnym świecie, który jest zakłamany, przereklamowany i sztuczny.

Nie jest łatwo wywnioskować o czym to jest, na początku jakieś dywagacje życiowe, długie opisy niewiadomo o czym i o kim. Później trochę akcji, coś się dzieje, a kończy się tak jakby zabrakło już stron i czasu i w jednym zdaniu autor musiał już zakończyć. Bez podsumowania, jakby oderwany koniec z innej książki. Do tego zdania są meeeegaaaa dłuuuuuugie, bardzo złożone, przez co gubi się wątek. W 1 zdaniu autor porusza 3 inne myśli, rozpraszając tym czytelnika. Wiele razy musiałam się zatrzymywać, czytać jedno zdanie dwa, trzy razy żeby je zrozumieć, przefiltrować i dojść o czym to w ogóle jest (szczególnie na początku, stad moje 3 podejścia do lektury, ciężko było przebrnąć przez pierwsze 60 stron, później jest naprawdę lepiej)
Książka jest bardzo filozoficzna, przepełniona metaforami, związkami frazeologicznymi i odniesieniami do filmów czy muzyki co też utrudnia odbiór. Język i styl pisania nieprzeciętny no ale też niełatwy.
Jednak żeby nie było, że wszystko jest na wielkie NIE. Pan Organek jest dobrym obserwatorem. Niejednokrotnie w tych zawiłych zdaniach wyłapałam inteligentne spostrzeżenia, ciekawe myśli, mądre uwagi i rozsądne przemyślenia. Tym samym pomyślałam sobie, autor sprawdziłby się dużo lepiej w krótkich opowiadaniach o świecie, życiu, miłościach, albo czy w felietonach. Oj czytałabym taki zbiór, bo kolejnej powieści już raczej nie. Fabularnie tu naprawdę średnio.Bohaterowie nijacy, bez wyrazu, no może Aneta była jakaś w miarę dookreślona. Niektóre dialogi nawet zabawne, ale to tyle.

Podsumowując, Pan Organek chciał i porwać akcją i jednocześnie nakłonić do jakiś życiowych refleksji. Wszystko chciał przelać na papier od razu, w jednej myśli, w jednym zdaniu, w jednej historii stąd finalnie wyszło że to jest o niczym. Za dużo filozofii, za mało konkretów. Za dużo chaosu, za mało spójności.

AAA zapomniałabym ! O Teorii opanowywania trwogi (terror managment theory, TMT) oprócz wyjaśnienia pojęcia z Wikipedii, niczego się nie dowiecie, bo nie ma o niej w książce… ewidentnie sam autor o niej zapomniał…..szkoda.

M.

Książki - recenzje

(Nie)młodość. Natasza Socha

Miałam oooogroomny apetyt na tę książkę, bo problem starości jest mi w jakiś sposób bliski, no i też pierwsza książka (Nie)miłość bardzo mi się podobała i pobudziła zmysły na kolejne pozycje z serii jednak po przeczytaniu (Nie)młodości pozostał mi jakiś niesmak..Brak mi przysłowiowej kropki nad I.
Dlaczego?

Najpierw o czym książka

Klarysę, starszą panią o silnej osobowości i mocnym charakterze poznajemy w momencie, gdy w jej życiu pojawia się nieunikniony gość. Starość puka do jej drzwi i na trochę postanawia się  rozgościć w domu kobiety. Pomału zajmuje przestrzeń Klarysy i plącze jej codzienność, np cukier chowa do lodówki, zamazuje w pamięci ostatnią myśl i zaciera drogę powrotną od pomnika męża do bram cmentarza, a przecież te ścieżki tak doskonale były kobiecie znane..
Klarysa boi się że pewnego dnia zapomni własnego adresu i tym samym podejmuje niezwykle trudną decyzję. Swoje dotychczasowe mieszkanie zamienia na Hebe – dom opieki dla ludzi starszych. Klarysa wie, że od starości nie ucieknie ale postanawia walczyć o samą siebie, by nie dać się tak łatwo odstawić na bok, nie dać się zapomnieć. Jednak jak się może okazać, największą walkę będzie musiała stoczyć ze.. stereotypami.
Marta, 30letnia kobieta też trafia do Hebe, i choć nie lubi starych, zrzędzących, wiecznie niezadowolonych ludzi , to musi z nimi przebywać bo zwyczajnie potrzebuje kasy, gdyż znalazła się w niezłym dołku. W poczuciu beznadziei sytuacji i zdrady chwyta się każdej pracy by móc wrócić do normalnego życia.
Poznamy jeszcze Benedykta, miłośnika tańca, który w Hebe nieźle namiesza…
Spotkanie kobiet (Marty i Klarysy) w domu opieki okaże się ważnym momentem życia dla każdej z nich. Będzie punktem zwrotnym i początkiem czegoś nowego dla wszystkich bohaterów książki…

(Nie)młodość to książka o trudach codzienności ludzi starszych, cierpiących na demencję. Autorka ukazuje z jakimi problemami i wyzwaniami muszą zmierzyć się ludzie w podeszłym wieku. Duży nacisk kładzie na stereotypy jakimi jesteśmy przesiąknięci jeśli chodzi o starość. No bo jak człowiek stary to od razu zrzędliwy, nudny, niepasujący do współczesności, najlepiej nadający się do odstawienia w kąt. Człowiek bez pasji, marzeń, zużyty i niepotrzebny. Czy tak jest i czy tak musi być?

Historia Marty i Klarysy jest takim zetknięciem się młodości ze starością. Starciem się dwóch rożnych światów, ale jak okazuje się w trakcie książki, nie tak bardzo od siebie odległych..
To książka o nieuniknionym procesie starzenia się i o tym, że nikt przed starością nie ucieknie. Autorka stawia tez pytanie czy starość ma konkretny wiek? Kiedy się tak naprawdę zaczyna, jaka jest jej umowna granica i kto ją wyznacza?

Temat niezwykle ważny i potrzebny i wielkie podziękowania dla autorki, że się go podjęła. Bo starość jest współcześnie nielubiana, niezauważana i autorka chce zmienić to (nie)postrzeganie i (nie)docenianie starości.
Jednak moim zdaniem troszkę się to jej nie udało. Bo tak naprawdę mam wrażenie że książka nie jest ani o młodości ani o starości. Pani Socha miała pomysł na książkę, jednak jakby nie wiedziała z której strony to ugryźć, jak się za to zabrać. Obserwacje codzienności ciekawe i trafne, ale brak tu jakiejś konkluzji, podsumowania, książka wydaje się niekompletna, niedokończona. Narracja prowadzona ze strony Marty dla mnie zbyt rozległa, przeciągnięta, momentami niepotrzebna ( o jej życiu prywatnym, np wątek pracy w salonie fryzjerskim dziwny, nieśmieszny) bo nie wnosi zbyt wiele do poruszanego tematu, i przez to ma się wrażenie „po co to w ogóle jest”. Za mało np spojrzenia na problem starości z perspektywy innych domowników Hebe. Za dużo też o tańcu(choć terapia tańcem w sama w sobie interesująca), zbyt wiele stron zostało jemu poświęcone, kosztem ogólnego tematu. Szkoda, bo o tej samej starości, życiu w Hebe,funkcjonowaniu takiego domu opieki było dla mnie za mało. Trochę pewne rzeczy niedopowiedziane, zbyt krótkie. Poczucie humoru wydaje się tu wciśnięte na siłę.Dla mnie te momenty które miały być zabawne, śmieszne według autorki, zupełnie nie wyszły, lub wyszły słabo.
Kreacja głównych bohaterek charakterystyczna, ale Klarysa dla mnie „za mocna” . Czuć, że autorka chciała starość pokazać z takim przytupem, z jajem, z poczuciem humoru, ale brak wyważenia. Ten młody duch w starym ciele zbyt przejaskrawiony. Plus za ciepłe ukazanie relacji wnuk-babcia.

Niemniej naprawdę książka ważna i potrzebna, skłaniająca do refleksji i walki ze stereotypami na temat ludzi starszych. Czyta się szybko ale co NAJWAŻNIEJSZE, przypomina ogromnie ważną prawdę, że ci ludzi (starsi) kiedyś byli tacy jak my,a my będziemy kiedyś tacy jak oni…
warto o tym pamiętać!

M.