Książki - recenzje

Taśmy rodzinne. Maciej Marcisz

Zanim zacznę.. geniusz stworzył tę okładkę! Dla mnie sztos. Ten kto „za dzieciaka” miał kasety VHS na półce wie o czym mowa.. Genialna w swojej prostocie. Brawo. Jedna z lepszych okładek jakie widziałam!!

Gorące zapowiedzi, genialne premiery, świeże debiuty, fenomenalne nowości.. Wśród tylu pojawiających się na rynku książek, wysmakowani czytelnicy szukają czegoś co będzie się wyróżniać, wystawać poza przeciętność. „Taśmy rodzinne” wyróżniają się pomysłem, formą, stylem. Są nieszablonowe, inne i ważne w dzisiejszej dobie pieniądza!
Ciekawy debiut.

O czym?
Marcin Małys, 30letni mężczyzna, niespełniony artysta, bez perspektyw na przyszłość. Poznajemy go w nieciekawym momencie życia. Marcin z zadłużeniem w wysokości 63 tysięcy złotych, zaszywa się w domu i chowa przed rzeczywistością i ma zamiar ukrywać się tak aż do 31 urodzin bo wtedy według wcześniejszej mowy, jego ojciec ma mu przelać 300 tys złotych.. Jednak jak to bywa w życiu i na kasetach VHS, nic nigdy nie jest takim jakim się wydaje.. Obiecane pieniądze nie zasilą kieszeni Marcina a trafią na cele charytatywne. Marcin postanawia walczyć o swoje i wyciągnąć od taty obiecany majątek…I być może byłoby to łatwe, gdyby nie tytułowe taśmy rodzinne…
I gdy Marcin wyrusza do rodzinnego domu „po swoje” poznajemy historię rodziny Małysów…
Kluczową postacią w rodzinie i całej historii okaże się Jan Małys – typowy przykład ojca lat 90tych. Wycofany z życia rodzinnego, bo zarabiający na dom i jego utrzymanie. Surowy wymagający.To on, choć z założenia chciał dla domu i rodziny jak najlepiej, był główną przyczyną jej rozpadu…

„Taśmy rodzinne” to książka o przewartościowaniu życia i postawieniu pieniądza jako wartości najwyższej i najważniejszej w życiu. O rozpadzie więzi rodzinnych, o niespełnionych ambicjach, powielaniu schematu wychowywania (nieświadomym)
O rodzącym się kapitalizmie w Polsce i konsumpcjonizmie, który( jak się okaże) w nadmiarze szkodzi…
O tym, że każda kaseta VHS nie pokazuje prawdziwego życia…
Książka to nostalgiczna podroż do lat 90tych. Powrót do kamer, kaset VHS, smaku gumy balonowej i oranżady w szklanych butelkach..
Książka nie ma specjalnie akcji, raczej jest monotonna, czasami nużąca, ale nie o akcję tu chodzi, a o bohaterów. O ich emocje, uczucia. Autor ciekawie przedstawił Jana i Marcina. Umiejętnie przedstawił jak bardzo dom rodzinny i wychowanie nas kształtują, jak brak miłości w domu rodzinnym odbija się w dorosłym życiu i wreszcie jak silna i ślepa może być pogoń za pieniędzmi i marzeniami o lepsze życie…

Autor, nie wiem jak to zrobił, ale odtworzył w mojej głowie filmy z dzieciństwa i wyświetlił te obrazy których wolałabym nie pamiętać.. Historia rodziny Małysów przywołała mi moje sceny z domu rodzinnego który były trudne, smutne i niezrozumiałe a dzieciństwo nie koniecznie jawiło się w nich jako sprawiedliwe i sielankowe.. Stąd po przeczytaniu czułam się jakaś przygnębiona…
Nie wiem czy książka jest jakimś rozliczeniem z przeszłością autora,niemniej jednak napisana jest tak, że nostalgia przepełnia czytelnika na wskroś i przenosi go z powrotem do dzieciństwa.

„Taśmy rodzinne” Macieja Marcisza nie są doskonałe, bo książka ma mankamenty (proste słownictwo, brak akcji, brak efektu WOW, niektóre wątki niedopowiedziane, niektóre opowiedziane po macoszemu) ale w kontekście tej historii są one nawet niezbędne i pasują. Książka nie jest idealna, tak jak nie ma idealnych i bez skazy rodzin, życiorysów i relacji. Na pewno wielkie brawa dla autora za styl, umiejętność połączenia ironii i groteski z powagą i zadumą. Za pomysł! Podróż z Panem Marciszem być może nie była tak efektowna jak się tego spodziewałam, ale na pewno była bardzo sentymentalna. Generalnie książka na plus, powiew świeżości. Coś innego

Debiut wart uwagi.
Polecam.
M.

Książki - recenzje

Swatanie dla początkujących. Maddie Dawson

Na „bookstagramach” pisali że książka ma w sobie magię, niezwykły urok, że autorka czaruje.. Zastanawiałam się o co chodzi, ale teraz wiem że tego nie da się wytłumaczyć, po prostu książkę trzeba przeczytać i poczuć ten niezwykły klimat…
Autorka jest jak dobra wróżka. Zabiera nas w swój magiczny, wielobarwny świat, w którym odczujemy najróżniejsze emocje. Maddie Dawson czaruje, bawi, wzrusza i porusza serce czytelnika..

O czym?
Marnie (główna bohaterka) niedługo zostanie żoną swojego ukochanego i wymarzonego Noah. Na przyjęciu zorganizowanym przez swoją przyszłą teściową zaznajamia się ze swoją nową rodziną. Tam dochodzi do spotkania, które jest kluczowe w całej historii.
Marnie poznaje niepoprawną, wykręconą i baaardzo specyficzną ciotkę Blix. Starsza kobieta dostrzega w Marnie „to coś”. Zauważa jej wyjątkowość i przepowiada jej „wielkie, szczęśliwe życie” .. Między kobietami wytwarza się specyficzna więź i tylko one są w stanie ją zrozumieć…
Ciężko jednak uwierzyć w przepowiednie i w to szczęśliwe życie, gdyż po dwóch tygodniach małżeństwo Marnie i Noah się kończy, kobieta traci pracę i popada w totalną rozpacz. Musi wrócić do rodzinnego domu by zacząć od nowa. I gdy wydaje się że stanęła już na nogi, a złamane serce tak bardzo nie boli, to niespodziewany los znów puka do drzwi….Marnie dostaje list w którym dowiaduje się, że jest spadkobierczynią domu ciotki Blix która umarła na raka. Marnie odziedziczyła kamienicę na Brooklynie, ale wraz z majątkiem przypadła jej grupka równie niepoprawnych przyjaciół i sąsiadów, a także niedokończone projekty zmarłej kobiety. Na domiar złego były mąż znów namiesza jej w głowie i życiu..
A przecież miało być już spokojnie…

Jeśli liczycie na gorący romans to się przeliczycie. To książka o miłości, ale tej dojrzałej, cierpliwej, tej „po przejściach”. Miłości która wiele zniesie a jeszcze więcej wytrzyma…
„Przekonuje, że miłość naprawdę jest wszystkim” i w ogólnym rozrachunku to ona w życiu liczy się najbardziej!
Ta książka to też żywa afirmacja życia. Autorka na przykładzie bohaterów pokazuje, że tylko ten kto kocha życie, takim jakie jest, szczerze się na nie otworzy, będzie naprawdę szczęśliwy. Bo wszystko w życiu jest PO COŚ, wszystko czego doświadczamy ma znaczenie, a napotkane w życiu osoby nigdy nie są przypadkowe..

Marnie i Blix zasmakowały życiowej goryczy, ale i pozostałych bohaterów los nie oszczędzał..
W kamienicy mieszka zdradzona żona(Jessica), która sama wychowuje syna; poparzony chłopak (Patrick) który w pożarze stracił ukochaną kobietę; staruszka (Lola) która po 40 latach małżeństwa pochowała swojego wspaniałego męża.
Wszyscy bardzo różni, a jednocześnie tak do siebie podobni. Marnie, Jessica, Patrick, Lola wszyscy zamykają się na to co życie dla nich przygotowało, odrzucają miłość, a przecież to jej najbardziej potrzebują. Tak trudno im zrozumieć sens i znaczenie tego co ich spotyka…

Wszystkich bohaterów pokochałam wręcz i bardzo chciałabym mieć takich sąsiadów, mieszkać blisko z taką ekipą! Specyficzni, nietypowi. Bohaterowie nie są idealni, popełniają błędy, nie zachowują się tak jak powinni. Ale ta ich „nie idealność” sprawia, że są tacy prawdziwi i naturalni i nie da się ich nie lubić. Autorka wykreowała fantastyczne, charakterystyczne postacie. Ukazuje, na ich przykładzie, że pewne nasze złe wybory i nie najlepsze zachowania zawsze podparte są jakimiś wydarzeniami z przeszłości, ukrytymi lękami i tęsknotami. Tym samym nie ocenia nikogo, nie stawia w złym świetle, a otacza wyrozumiałością.. Dlatego czytelnik tak ciepło ich odbiera..

Czy nasza ekipa przyjaciół otworzy się na los? Czy sami zrozumieją co w życiu jest ważne czy potrzebne będą zaklęcia, których Blix za życia używała?…

Książka jest magiczna ale nie oderwana od rzeczywistości. Słodka, ale nie przesłodzona. Cudowna ale nie cudaczna. Mądra ale nie wymądrzająca się. Ciepła i niezwykła
Oczarował mnie styl autorki, poczucie humoru. Wzruszałam się i uśmiechałam na przemian.
Wielkie brawa dla Maddie Dawson, że w bajkową historię, udało jej się wpleść ważne i mądre spostrzeżenia, a uroczą opowieścią dać jasny przekaz : KOCHAJ ŻYCIE I LUDZI.
Ładny styl, bogate słownictwo, żart i pomysł dopełniają tę opowieść.

Wydawnictwo Niezwykłe udowodniło tą powieścią, że wydaje naprawdę niezwykłe książki.
Szczerze polecam
M.

Relacje

Najlepszy prezent z okazji Dnia Mamy.

I jak co roku ten sam dylemat kwiatki, czekoladki, perfumy, a może tym razem coś specjalnego? Wizyta w SPA, voucher na zakupy w ulubionym sklepie, niezapomniana wycieczka? Jak co roku, z okazji Dnia Mamy,  chciałoby się dla ukochanej mamie nieba przychylić…Jest taki prezent, który nic nie kosztuje ( w sensie finansowym) a na pewno uszczęśliwi każdą mamę i zostanie w pamięci na dłuuuugo, dłuugo.

Mówią, że zły dotyk boli przez całe życie. Ja powiedziałabym też, że dobre słowo szczerze wypowiedziane, zostaje w człowieku na zawsze…
Pytanie, czy pamiętasz, co dostałaś z okazji urodzin powiedzmy 3 lata temu? Jakiego koloru były kwiaty i czy w ogóle były? A czy w zeszłym roku z okazji Dnia Kobiet obdarowano cię słodyczami? Jeśli tak to jakimi?… Ja miałabym problem przypomnieć sobie co i od kogo otrzymałam w ubiegłe Boże Narodzenie… Pewnie gdybym się skupiła to bym sobie przypomniała, ale trochę by mi zajęło .. Ale np dokładnie pamiętam słowa bliskich mi osób wypowiedziane nawet i kilkanaście lat temu.. Słowa uznania, wdzięczności… Słowa „dobrze że jesteś”, dziękuje, za to że jesteś”, „jesteś najlepszą siostrą ever” , „cieszę się że cię poznałam”.. Mnóstwo mogłabym przytaczać i choć z wieloma osobami nie mam już kontaktu, a niektóre odeszły, to słowa nie zginęły. Wciąż są żywe i dłuugo takie pozostaną….

Zawsze podziwiałam moją mamę za to, że całe życie poświęciła dzieciom, odstawiając siebie zupełnie na bok. Swoje plany, marzenia ambicje, najmniejsze przyjemności.  Odkąd sama zostałam mamą, dopiero zrozumiałam jak WIELE (przez wieeeelkie W) wyrzeczeń ją to kosztowało. I nie ma takiej zapłaty, która by jej to wynagrodziła, ale czy kiedykolwiek jej to powiedziałam?…

Moim największym marzeniem (z tych matkowych marzeń) jest aby usłyszeć kiedyś z ust moich synów szczere „ale mam fajną mamę-najlepszą mamę na świecie! Dziękuje za wszystko” Staram się być dobrą i fajną mamą i takie słowa byłyby dla mnie wielką nagrodą i ogromną satysfakcją. Dowodem, że to co robię ma sens i jest zauważalne. I choć sama wiem jak wieeeele takie słowa znaczą to nigdy swojej mamie tego nie powiedziałam…

Pamiętam jak kiedyś mój mąż po śmierci swojej mamy powiedział mi, że żałuje tego, że nie zdążył jej powiedzieć zwykłego i oczywistego „dziękuje” za to że go tak wychowała…

Jesteśmy wdzięczni swoim mamom… to jasne, i oczywiste że doceniamy to co robią, ile poświęcają ale czy kiedyś powiedzieliśmy po prostu : „Mamo dziękuje za to że jesteś, za to że cię mam, za to że tyle włożyłaś siły i oddania w moje wychowanie? Za to, że mnie urodziłaś? Za nieprzespane noce? Albo po prostu „mamo dziękuje…”
Moc słowa jest przeogromna! Kwiaty są miłe, drogie perfumy też, ale szczere słowo płynące z serca z niczym się nie równa. Zostaje z nami na zawsze..I choć mama ucieszy się z czekoladek, książki, perfum to szczerego wyznania, docenienia nie zapomni NIGDY

Wiem, że są tacy, którzy nie mieli mamy w swoim życiu… Zostali porzuceni, ale matka mogła wybrać, mogła nie urodzić, a jednak urodziła.. Za ten a nie inny wybór, należy podziękować, chociażby we własnej głowie.. Ale zapewne jest ktoś(babcia, ciocia.) komu można powiedzieć, dziękuje że byłaś dla mnie mamą której nigdy nie miałam…

Wiem, że są też tacy, którzy nie zdążyli powiedzieć mamie dziękuje, ale ona gdzieś jest po tej drugiej stronie i wierze, że usłyszy a słowo „dziękuje” na pewno dotrze … Podzielę się tutaj swoją refleksją..
Gdy byłam w gimnazjum zmarł mi dziadek. Nie równa się z mamą- wiadomo,  ale to jeden z tych NAJWAŻNIEJSZYCH mężczyzn w życiu małej dziewczynki i dorastającej nastolatki, jeden z ważniejszych mężczyzn w moim życiu. Wtedy nie rozumiałam jeszcze zbyt wiele, nigdy dziadkowi nie powiedziałam jak bardzo go kocham, choć wiem,że to wiedział.. Często teraz w dorosłym życiu myślę o nim i mówię do niego, jak mi go brak, że tęsknie, że bardzo mi przykro że nie zdążył poznać moich synów.. Wiem, że dla nich byłby najwspanialszym pradziadkiem…
Mój pierwszy syn miał urodzić się 26 marca, podawali też datę 28go… Przenosiłam go jednak i urodził się 1go kwietnia, w ten sam dzień co mój dziadek… Czy to przypadek? Być może niektórzy powiedzą, że tak, ale nie dla mnie. Wierzę, że to znak od dziadka, taki sygnał, że on się przypomina, że jest z nami. I teraz kiedy obchodzimy urodziny Wiktorka to wierzę, że dziadek świętuje je wspólnie, razem z nami…

Warto puścić w eter słowa „mamo dziękuje, przykro mi, że cię nie ma, ale pamiętam o Tobie”. Dotrą na pewno!

Kochajmy swoje mamy, każdego dnia, nie tylko 26 maja. Dobrze że są takie dni w kalendarzu jak Dni Mamy i Taty.. One  są właśnie taką lampką czerwoną, alarmem, przypomnieniem o tym, by podziękować.. tak po prostu, za wszystko. By być blisko, docenić.

M.

Książki - recenzje

Pozwól mi wrócić. B.A. Paris

Wsiadajcie, to będzie jazda szybka i obiecująca. Nie zabraknie zakrętów i potknięć, ale podróży z B. A. Paris nie zapomnicie…

On ( Fin) zakochany do szaleństwa, zrobiłby dla niej wszystko. Ona (Layla) przy nim staje się kobietą i zaczyna nowe życie. Oni, szczęśliwi pewnego dnia wyjeżdżają na wakacje, jednak nie wrócą z nich razem..
Co stało się felernej nocy na parkingu na którym para się zatrzymała?
Fin zjechał z drogi by skorzystać z toalety, jednak gdy z niej wrócił Layli w aucie już nie było.. Wszystko wskazuje, że została porwana pod nieobecność ukochanego, jednak czy aby na pewno tak było? Czy Fin składając zeznania policji, powiedział całą prawdę?
Mija dziesięć lat, Layli wciąż nie ma. Fin nie zapomniał o ukochanej, jednak z pomocą przyjaciół stanął na nogi i rozpoczął nowy etap życia, u boku innej kobiety. Nową wybranką okazuje się… siostra zaginionej.
Fin i Elen wiodą spokojne życie. Tajemnica zaginięcia bliskiej im obojgu osoby wydaje się być dodatkowym spoiwom ich związku, jednak czy aby na pewno? W dniu w którym bliscy i znajomi dowiadują się o ślubie Fina i Elen, ta tajemnica zaczyna ich dzielić..
Pewnego dnia Fin dostaje niespodziewany telefon i dowiaduje się że ktoś widział Laylę w pobliskiej miejscowości. Dodatkowo do domu Fina i Elen ktoś podrzuca małe laleczki, które są symbolem dzieciństwa sióstr. Na domiar złego ktoś nęka Fina emaliami i sugeruje, że Layla żyje i że jest całkiem blisko..

„Pozwól mi wrócić” to nie tylko wciągający i pełen zagadek kryminał, to też opowieść o różnych odcieniach miłości. To co łączyło Fina z Laylą, było zupełnie czymś innym niż to co jest pomiędzy nim a Elen. Natomiast zarówno jeden i drugi związek Fin zapamięta do końca życia…
Miłość tutaj nie jest romantyczna, jest tych „zabijających od środka”. Uczucie to miesza w głowie, frustruje, wpływa destrukcyjnie na bohaterów, robi z nimi co chce…

Nie bardzo wiem, co napisać, bo .. ta historia bardzo mnie pochłonęła, totalnie przepadłam czytając. Przeniosłam się wręcz do domu Fina i Elen. Straciłam poczucie swojej rzeczywistości i weszłam w świat stworzony przez autorkę. Nie mogłam odłożyć książki, musiałam dowiedzieć się czy Layla żyje, co się stało tamtej nocy i czy Fin faktycznie złożył prawdziwe zeznania. Nie czytałam wcześniejszych jej książek, nie mam odniesienia. Dużo osób uważa, że to jej najsłabsza pozycja, nie wiem. Po tej pozycji stwierdzam, że Paris pisze fajnie, potrafi zainteresować i przykuć uwagę odbiorcy. A Nawet łapie czytelnika w sidła, trzyma go w szachu, szpikuje emocjami, sprawdza cierpliwość i granice wytrzymałości (odłożysz książkę czy przeczytasz jeszcze jedną stronę?) i nie wiem jak w poprzednich książkach ale tu na końcu … wypuszcza z poczuciem rozczarowania i niezrozumienia..

Po pierwsze, początkowo bohaterowie wydawali się konkretni, polubiłam ich. Jednak w kulminacyjnych momentach byli niezdecydowani, niepewni, wręcz irytujący. Swoim niezdecydowaniem hamowali akcję.
Narracja dwutorowa nie była oceną sytuacji z dwóch różnych perspektyw a powielaniem tego, co już wcześniej zostało wypowiedziane. Czytało się dwa razy to samo..
Po drugie, pomysł na historię bardzo ciekawy jednak zagłębiając się w nią widać jak wiele w niej absurdów i jak bardzo to wszystko jest nierealne . Dla mnie dobry thriller psychologiczny to taka historia, która realnie mogłaby się wydarzyć i w którą jestem w stanie uwierzyć. Tutaj niektóre sytuacje były tak bardzo nierzeczywiste, że wręcz śmieszne. Pomysł nie do końca dobrze wykorzystany, a może autorka zwyczajnie popłynęła…
Po trzecie i najważniejsze : zakończenie. Czytam i czytam, „najadam się” tą książką, siadam i doceniam to co autorka serwuje, głęboko wierzę, że zakończenie będzie tą przysłowiową wisienką a kończy się tak, że mam ochotę wstać rzucić tym czym zostałam poczęstowana. To taki policzek. Zakończenie bardzo rozczarowujące i zwyczajnie głupie. Tyle autorka miała możliwości na ten THE END a wybrała opcję najgorszą z możliwych. Ale może o to chodziło, bo zakończenie wywołuje wśród czytelników poruszenie, konsternacje i dyskusje. O książce jest głośno a przecież to się dla autora liczy,
Czuje się zwyczajnie rozczarowana i oszukana przez autorkę.
Bardzo szkoda, niemniej jednak „Pozwól mi wrócić” długo zostanie mi w pamięci, cieszę się że poznałam Laylę, Fina i ich historię..

M.

Książki - recenzje

Więcej niż pocałunek. Helen Hoang

„Nagroda Goodreads dla najlepszej książki roku 2018″(romans) „Top 100 książek Amazon w roku 2018” „Jedna z 50 najbardziej wyjątkowych powieści minionego roku” „Wyjątkowa, seksowna, zabawna” takimi oto hasłami wyczekiwana jest powieść Helen Hoang pt, „Więcej niż pocałunek”, której polska premiera przypada za 3 tygodnie!!

Zanim moja subiektywna opinia, to najpierw o czym jest książka
Stella, 30letnia ekonomistka, kobieta nowoczesna i niezależna, z ustabilizowaną sytuacją zawodową. Choć w pracy spełnia się i osiąga sukcesy, to w sferze prywatnej „zawodzi”. Wciąż nie ma faceta i tym samym nie może spełnić marzenia matki, która już by chciała zostać babcią. Stella pod naciskiem rodziców postanawia wziąć się za swoje życie prywatne, które nieźle kuleje. Zabiera się za to dość nietypowo, bo….wynajmuje mężczyznę do towarzystwa- Michaela, dlaczego tak? Stella na myśl o bliskości dostaje drgawek, całowanie przyprawia ją o mdłości, a na słowo seks reaguje paraliżem. Jej doświadczenie z mężczyznami nie dość, że jest znikome to jeszcze nie pozostawiło najlepszych wspomnień. Ma nadzieje, że doświadczony gracz pomoże jej się przełamać a przede wszystkim nauczy tego „jak to się robi” i wyjaśni tajniki relacji damsko-męskiej.
Stella cierpi na zespół Aspergera (lżejsza odmiana autyzmu). Autorka przelała w książce swoje własne emocje i trudne doświadczenia z życia (gdyż sama zmaga się z tym „problemem) i tym samym uświadamia odbiorcę z jakimi społecznymi trudnościami zmagają się takie osoby. Stella nie potrafi stworzyć szczerej i otwartej relacji, zamyka się na dotyk i zbliżenia. Z każdą kolejną stroną widzimy jak przekracza własne granice, jakie bariery pokonuje „by otworzyć się” przed mężczyzną i ile ją to kosztuje emocji i wysiłku.

Czy Michael pomoże jej się przełamać? Czy Stella nauczy się żyć jak inni? Czy relacja Stelli i Michaela wyjdzie poza „układ biznesowy”? Co może zrodzić się z relacji żigolaka, który spał z „połową miasta” z kobietą, która zmaga się z zaburzeniami osobowości?
Jedno jest pewne. To spotkanie odmieni życie obojga. Stella dzięki Michaelowi zacznie dostrzegać, że w życiu, poza statystką i układem różniczkowym, jest coś więcej. Michael zaś zrozumie, że nie jest kopią swojego okrutnego ojca i zacznie żyć swoim życiem..

To historia o miłości i akceptacji drugiego człowieka takim, jakim jest. Każdy z nas ma wady, niedoskonałości, niekiedy trudną przeszłość i czasami nie pokazujemy swojego prawdziwego JA innym, bo boimy się odrzucenia. Autorka stara się przekonać czytelnika, by nie bał się otworzyć przed drugą osobą, by walczył o marzenia i był przede wszystkim sobą, bo prawdziwe szczęście jest wtedy kiedy nie udajemy, robimy to co kochamy i akceptujemy siebie i życie, takim jakim jest.

„Więcej niż pocałunek” to romans ze społecznym akcentem w tle. A jeśli romans to ogień, pożądanie, emocjonujące zbliżenia, wzajemna fascynacja partnerów a nawet obsesja.
I wszystko tutaj jest. Pikanterii będzie więcej niż pocałunków…
Jeśli chodzi o wątek autyzmu to ciężko mi się tu odnieść, gdyż nie znam osobiście osób cierpiących na zespól Aspergera, nie wiem jak zachowują się w rzeczywistości. Jednak autorka jak sama napisała, nie wymyśliła Stelli, ona porostu zrodziła się w jej sercu i jest dobrze znaną jej osobą, którą „nosi w sobie”. Stella jest charakterystyczna przez co wiarygodna i wydaje mi się że oddaje „ducha” tych osób które zmagają się z takim „problem”. Ja uwierzyłam Stelli.

I teraz moja subiektywna opinia.
Z tyłu książki czytamy „Jedna z najlepszych książek na lato”. Trochę mało to marketingowe ale tutaj idealnie pasuje, bo książka jest baaardzo lekka, taka niewymagająca. Tak jak te piosenki „letnie”. Każdy zna, bo wpadają w ucho, ale z reguły to nic specjalnego. Banalny tekst, prosta melodia, za rok już nikt o nich nie pamięta. I taka też jest książka. Czyta się szybko, ale na długo w głowie nie zostaje..
Język niewyszukany, styl zwyczajny, pospolity. Dla mnie osobiście dość płytka historia, bardzo przewidywalna, bez elementu zaskoczenia i efektu WOW, co czyni książkę przeciętną, taką zwyczajną. Po opiniach i 3 pierwszych rozdziałach (które miałam okazję przeczytać w marcu) spodziewałam się takiego „romansu psychologicznego” Niestety to nie to. Być może za bardzo się na to nastawiłam stąd jakieś takie rozczarowanie..

To jest oczywiście moja osobista opinia. Chciałam Wam przedstawić Stellę i zaprosić do rozważenia tej pozycji. Być może wy w tej historii znajdziecie więcej, odkryjecie coś czego ja nie potrafiłam
PREMIERA 5 czerwca!

M.

Książki - recenzje

W czepku urodzone. Weronika Nawara

Zły tytuł ma ta książka, zdecydowanie powinien widnieć tytuł „Bo superbohater nie nosi peleryny, a pielęgniarski czepek” 


Każdy z nas w większym lub mniejszym stopniu miał i ma do czynienia ze służbą zdrowia, z badaniami, szpitalem, wizytami, lekarzami i tym samym z pielęgniarkami które są sercem a niekiedy i mózgiem tego medycznego świata. Czy każda ma powołanie do pracy i służby? I czym właściwie to powołanie jest? Czy faktycznie urodziły się w czepku by podcierać innym tyłki, zmieniać pościele i pić kawę w pielęgniarskim jak tylko nadąży się okazja? Czy może to przypadek wcisnął im czepek na głowę i tym samym zaraził pasją i zapałem? Poznajcie historię polskich pielęgniarek i pielęgniarzy


Młoda autorka, zapalona pielęgniarka, mądra kobieta, czyli Weronika Nawara faszeruje nas głębokimi, szczerymi i przejmującymi wyznaniami swoich koleżanek po fachu.
„W czepku urodzone” to wyznania pielęgniarek, które otwarcie, bez ogródek opowiadają jak wygląda ich praca, z czym na co dzień muszą się zmierzyć i jak każdego dnia pokonują własne granice. W przytaczanych rozmowach nie ma tematów tabu, każdy rozmówca mówi co czuje, czym dla niego jest praca, jak on ją postrzega i  jak ta praca odbija się w oczach innych ludzi..
Autorka dawkuje nam emocje , bo każdą z nich wstrzykuje po trochu. Czytelnik dozna i żalu i goryczy, wzruszenia i trochę śmiechu, irytacji i zdumienia, wiedzy i doświadczenia. Pani Weronika oprowadza po szpitalnych korytarzach na których każdego dnia panuje strach i walka o życie, gdzie nie brakuje zawiści zespołowej a brakuje współpracy i wzajemnego zrozumienia. Odsłania kotary, za którymi chowa się ludzka bezradność i bezsilność.

Książka mnie tylko utwierdziła w przekonaniu że pielęgniarki to nie piguły od pobierania krwi ale przede wszystkim wykształcone, silne kobiety które poświęcają swoje życie prywatne, niekiedy małżeństwa, na rzecz pracy, pacjentów.
Oczywiście bywają też te wredne, niemiłe, niekompetentne, co pani Weronika też podkreśla, bo nie wszystkie są aniołami – wiadomo można zwyczajnie trafić na typową wstrętną babę tak zwaną ‚Grażynę’, i ich autorka nie broni, nie wyklucza ich istnienia, a stara się wyjaśnić skąd u niektórych ta gorycz i frustracja się biorą..

Cenie tą książkę za szczerość, nie zawsze jest miło i nie ze wszystkimi wypowiedziami się zgadzałam ale tu liczy się  ukazanie jak ten świat wygląda, z różnych doświadczeń, z różnych perspektyw by każdy mógł wyrobić swoje zdanie i zwyczajnie poznać ten świat od kuchni a w zasadzie od dyżurki.. I nie zgadzam się z ostatnim stwierdzeniem że ta książka nic nie zmieni w świecie ‚nie medycznym’ bo człowiek inteligenty po jej przeczytaniu na pewno dwa razy się zastanowi czy nazwać pielęgniarkę siostrą, czy negatywnie oceniać strajki pielęgniarek, czy być zdania że siostry tylko” kawkują” i jedzą słodycze na dyżurze..

Ze strony technicznej trochę dla mnie taki bałagan. Treść jest porozrzucana, nie ma jakiegoś usystematyzowania treści, miałam wrażenie nieporządku, ale to być może tylko moje własne odczucie.
Czyta się szybko, dużo wypowiedzi jest bardzo podobnych, ma się wrażenie, że czyta się to samo, ale to tym samym podnosi wagę wypowiadanych słów i podkreśla to co ważne.
Dla mnie to nie jest typowy reportaż, raczej pamiętnik. Wypowiedzi to bardziej zwierzenia, bardzo nacechowane emocjonalnie. Według mnie w dobrym reportażu powinno być więcej konkretów, faktów niż emocji. Tutaj te emocje wzięły górę.

Zachęcam do przeczytania, kto jeszcze nie czytał.

M.

Książki - recenzje

Kółko się Pani urwało. Jacek Galiński

Ta książka przewijała mi się w co drugim poście. Miałam wrażenie, że Pani w berecie zaraz wyskoczy mi z lodówki … Postanowiłam przekonać się o co tyle szumu. Czy faktycznie jest tak dobra, czy rozgłos wynika z faktu, że zwyczajnie potrzebuje reklamy bo sama obronić się nie umie…?

O czym?
Pewnego dnia ktoś włamuje się do mieszkania naszej głównej bohaterki – Pani Zofii i kradnie cenne pamiątki i ważne dokumenty. Kobieta ma swój trop i domyśla się kto mógł dopuścić się przestępstwa . Przekonana o nieudolności policji, bierze sprawy w swoje ręce i sama postanawia wymierzyć sprawiedliwość.. I tym samym wplątuje się w kryminalną sprawę z morderstwem w tle…

I teraz trochę ode mnie…Starsze Panie spotykane gdzieś w mieście, w autobusach można podzielić na takie, o których myślimy ” O, jaka fajna, śmieszna babcia” lub takie które wywołują pierwszą myśl „Co za wstrętna stara baba” . O Pani Zofii duużo można poczytać w internetach. I spodziewam, się że jako bohaterka książki będzie należała do tej pierwszej grupy, jednak niestety nie. Mnie główna bohaterka baardzo irytowała i męczyła i nie polubiłam jej. Choć początkowo wywoływała u mnie takie rozczulenie, to później z każdą stroną miałam jej serdecznie dość. I niestety jej osoba trochę rzuca cień mojej oceny na całą książkę. Bo Pani Zofia jest tą książką, a książka jest Panią Zofią, tak bardzo jest charakterystyczna. Ona mnie męczyła i książka trochę też, momentami się nudziłam. Wyczekiwałam końca.
Miała być komedia, ale jakoś niewiele miałam okazji do pośmiania się. Były dialogi, przy których kącik ust mi się podniósł, ale to tyle i było ich niewiele. Być może to nie moje poczucie humoru, każdy ma inne. A ile kryminału w kryminale? Nie czytam ich za wiele, wątek reprywatyzacji kamienic mógłby być ciekawy, ale tutaj sama akcja nie porwała mnie specjalnie. Bandziory zajmujący się sprawą przejęcia kamienic nie wzbudzali jakiegoś napięcia, a raczej politowanie.. Żadnego dreszczyku tutaj nie doznałam..
Po książce spodziewałam się naprawdę więcej. Może sama zbyt wiele sobie wyobrażałam.. Trochę szkoda.

Ale żeby nie było, że jestem tak bardzo na nie i bardzo zawiedziona.. Są też plusy książki. Wielkie gratulacje dla Pana Jacka, bo ma niesamowicie lekkie pióro, styl bardzo przyjemny w odbiorze. Autor stworzył coś co się wyróżnia, jest niesztampowe i nieszablonowe. Bardzo podobało mi się to, że Pan Jacek ukrył w tę groteskę mądre refleksje, przesłania, ciekawe życiowe spostrzeżenia. Myślę, że to duża umiejętność móc wpleść w taką historię, ważne tematy egzystencjalne, śmierci, tego co w życiu najważniejsze, ale też porusza np ważny temat znieczulicy społecznej i niereagowania na pewne zdarzenia. Myślę że autor jest dobrym obserwatorem społecznym i widzi więcej niż nie jeden, zwykły przechodzeń uliczny. Ale przede wszystkim zwraca uwagę na starszych ludzi, którzy w naszym kraju są pomijani, traktowani jak nieważni, nic nieznaczący. Pokazuje jak to jest z tej drugiej strony, jak to jest być tą „starą babcią” z wózeczkiem.. Dla mnie tutaj na duży plus. Sam temat reprywatyzacji też oddaje sytuację ludzi, których chce się wysiudać, z którymi nikt się nie liczy. „Bo przecież w świecie w którym rządzi kasa wszystko jest ważniejsze od człowieka” …

Szkoda tylko że tej umiejętności obserwowania i dobrego pióra autor nie umiał przełożyć w praktyce. Książka jest niestety słaba, nieśmieszna i mało wartościowa …

Książka jest z tych co ” nieważne jak mówią, ważne że mówią”. Pewnie jedni ją kochają, inni nie lubią a Pani Zofia no cóż.. z sympatią lub bez , ale też będzie się ją wspominać…

M.

Książki - recenzje

Powiedz mi to szeptem. Kerry Anne King

Łał! Nie spodziewałam się, że książka będzie tak dobra i wciągająca. To jest „must read” tego roku!

O czym?
Maisey, samotnie wychowuje córkę, wiedzie względnie spokojne życie, pełne monotonii i powtarzalności. Wszystko zmienia się gdy otrzymuje telefon, który zmienia jej życie o 180 stopni. Maisey dowiaduje się, że matka umiera, ojciec może zostać oskarżony o popełnienie przestępstwa i dodatkowo odchodzi od zmysłów, a ona jest jedyną osobą, która może zająć się rodzicami. Maisy nie zastanawiając się ani chwili, zabiera swoją córkę i wraca do rodzinnego miasteczka. Tam staje przed trudnymi decyzjami. Musi zdecydować, czy w razie zagrożenia, ratować życie matki czy odłączyć ją od respiratora. Poszukując w rodzinnym domu pisma z ostatnią wolą matki, natrafia na dokumenty, które zaburzą jej dotychczasowe życie. Odkrywa rodzinną tajemnicę ( i w sumie nie jedną) którą rodzice skrzętnie przed nią ukrywali. Kobieta postanawia iść za ciosem i szukać dalej jednak większość dokumentów ojciec zdążył już zniszczyć a na pytania córki nie będzie w stanie odpowiedzieć… Dużo tajemnic, dużo pytań a tak mało odpowiedzi…
Maisy nie zamierza się poddać i podejmuję walkę o dobre imię ojca, o swoją godność, o prawdę, a z czasem i o własną córkę…

„Powiedz mi to szeptem” to opowieść o przemocy domowej, o jej skutkach i śladach jakie pozostawia na zawsze w życiu ofiary; o zawiłych rodzinnych relacjach i tajemnicach; o trudach wychowawczych, o relacji rodzic-dziecko i przeróżnych odcieniach miłości.
Autorka podejmuje także tematy egzystencjalne (walczyć o życie czy odłączyć od aparatury) ale głównie kładzie nacisk na ukazanie jak wielkim okrucieństwem jest przemoc domowa, jakie niesie za sobą spustoszenie w sercach i umysłach domowników, jak wyniszcza ludzi od środka. Ten kto doświadczył przemocy domowej jest zlepkiem ran, blizn, lęków, strachu.. Do końca życia musi zmagać się z poczuciem braku własnej wartości, z poczuciem odrzucenia i niezrozumienia, borykać się z trudnością stworzenia prawdziwej,szczerej relacji z drugim człowiekiem i nasi bohaterowie są tego „dobrym” przykładem…
Przemoc domowa to trudny temat, ale autorce książki udało się go celnie i rzetelnie przedstawić, pokazać istotę problemu.

I teraz dlaczego książka to must read? Pobudza emocje czytelnika, nie daje o sobie zapomnieć. Nieprzeciętny styl i fajne słownictwo. Do tego jest napisana w taki sposób, że nie da się jej odłożyć. Akcja jest szybka, nie ma przestojów. Jest jak pociąg, który od chwili startu osiąga maksymalną prędkość i przez całą trasę nie zwalnia tempa, nie zatrzymuje się po drodze, tylko po prostu kończy bieg na stacji Epilog.
Opisy uczuć i stanów emocjonalnych bohaterów są bardzo realistyczne, przez co te postacie wydają się takie żywe, namacalne a sama historia Maisey i jej rodziny, bardzo prawdziwa. Bohaterowie książki są niezwykle charakterystyczni, każdy ma jakąś cechę która go wyróżnia, są plastyczni. Plastyczni w tym sensie że pokazani z różnych stron, ale też zmieniają się, dojrzewają. Np Maisey, z każdą stroną, wraz z rozwojem wydarzeń, pod wpływem wszystkich sytuacji zmienia się zachowując jednocześnie swoją oryginalność i specyficzny sposób bycia. Dotyczy to też np Tonyego ( przyjaciela Maisey)czy matki Maisey. Kreacja postaci to dla mnie majstersztyk. Jest tu trochę psychologii, co bardzo lubię. Duży nacisk na emocje bohaterów, trafne ich ukazanie.
Bardzo podobało mi się też ukazanie relacji matka-córka, czyli więzi głównej bohaterki z jej własną córką Elle, oraz głównej bohaterki z jej mamą. Relacje różne, bo z jednej strony partnerstwo, szczerość, bezwarunkowa akceptacja, luz, a z drugiej oczekiwania, matczyne aspiracje względem córki, ukrywanie prawdy, niezrozumienie. Bardzo ciekawie ukazany wątek, z jednej i drugiej strony można się czegoś nauczyć.

Wiele można by pisać, ale o wszystkim się nie da, a na pewno nie powinno.
Raczej wszystko mi się w tej historii podobało, nie ma chyba też niczego czego by mi brakowało. Może jakieś drobne elementy, sytuacje, ale zupełnie nie wpływające na ogólną ocenę.
Od początku do końca byłam w tej historii i żyłam nią dosłownie.
Naprawdę polecam.

M.

Książki - recenzje

Dzisiaj należy do mnie. Agnieszka Dydycz

Wpis może być chaotyczny, za co z góry przepraszam. Książkę skończyłam czytać już jakiś czas temu i pewne rzeczy wyleciały mi niestety z głowy, i to o czym chciałam napisać też… ale mam nadzieję że mimo to post warty jest przeczytania tak samo jak książka

Książkę Pani Agnieszki Dydycz pt. „Dzisiaj należy do mnie” kupiłam kierując się dobrymi opiniami i oczywiście okładką, która moim zdaniem jest piękna,a co do samej treści…

O czym?
„Dzisiaj należy do mnie” to opowieść głównej bohaterki Kamy o…. życiu, po prostu. Kama zabiera nas w dłuuugą podróż swojego życia. Z nostalgią i tęsknotą opowiada o dzieciństwie, z mądrością o przeszłości, z nadzieją o przyszłości.
M. in.dowiemy się dlaczego już w przedszkolu pokochała męskie tyłki, dlaczego fajnie jest mieć brata (Marcin to bliska mojemu sercu postać) oraz o posiadaniu starej duszy….
Kama – matka, kobieta, przyjaciel, kochanka, siostra, pracownik korporacji…W każdej z tych ról szuka siebie samej, szuka równowagi i spełnienia…
Książka Pani Agnieszki, to kawał życiowego doświadczenia, wór dobrych i złych wspomnień, rozmaitych przygód, szczypta ludzkich marzeń, szereg przeróżnych relacji i trudnych wyborów, kalejdoskop emocji i niezapomnianych spotkań, czyli samo życie. Kama, otwiera swój bagaż doświadczeń przed czytelnikiem i dzieli się nim niezwykle szczerze, każdym jego elementem…
Narracja prowadzona jest tak, że do końca nie wiadomo czy autorka książki pisze o sobie, swoją autobiografię, czy Kama jest wymysłem wyobraźni… Tego dowiemy się na końcu.

„Dzisiaj należy do mnie” to opowieść o życiu, o jego wielobarwności. To dłuuga podróż w głąb nas samych. Książka jest wielopłaszczyznowa,wielowymiarowa.. nie wiem jak ją nazwać, bo brakuje mi odpowiedniego słowa. Książka jest bardzo bogata w treść i sens. Jest tu duuużo refleksji. Każdy na pewno w tej historii znajdzie siebie samego, niejednokrotnie utożsami się z główną bohaterką i pomyśli ” to o mnie”.
Książka nie daje recepty na szczęście, nie jest przepisem na udane życie, ale Kama dzieląc się swoim doświadczeniem uczy, daje nadzieje i zmienia postrzeganie codzienności. Niesie ponadczasową prawdę, że życie oznacza tu i teraz, tę konkretną chwilę, która się właśnie dzieje, że „dzisiaj” należy tylko do nas samych i od nas zależy jak to „dzisiaj” będzie wyglądać. Nie zrozumiemy życia i tego co nas spotyka, ale główna bohaterka uczy lubić życie mimo jego niezrozumienia i niesprawiedliwości, i udowadnia, że „to co się wydaje końcem, może być początkiem”

Dodatkowo czyta się bardzo przyjemnie, książka napisana lekko. Bije z niej ciepło i czytając miałam takie poczucie, że autorce zależy na czytelniku, że go szanuje, bardzo miłe uczucie.
Jest żart, ironia, inteligentne spostrzeżenia. Można się wzruszyć i uśmiechnąć. Paleta różnych emocji. Do tego barwne i wyraziste postacie, bardzo charakterystyczne. Praktycznie wszystkich polubiłam, nawet tych „złych”, bo są przedstawieni bez oceny. Czytelnik sam musi sobie wyrobić zdanie, autorka niczego nie narzuca, nie klasyfikuje postaci na dobrych i złych i to jest fajne.
Kamę polubiłam od razu i nigdy jej nie zapomnę, tak samo jak Marcina, Marka, Sophie… Bohaterowie są przysłowiową „wisienką” tej książki…

I choć sama spodziewałam się czegoś innego, po opisach i recenzjach czegoś jeszcze bardziej wzruszającego i chwytającego za serce to nie zawiodłam się. Może nie do końca to jest to co ja lubię, to obiektywnie uważam, że książka jest dobra. Autorka włożyła w nią dużo serca i starań. Miała pomysł i dobrze go zrealizowała, bo „oklepane tematy” pokazała niebanalnie, inaczej, z zamysłem.

Wśród tylu pojawiających się czytelniczych nowości, myślę ,że tej nie powinno się pominąć

M